sobota, 22 grudnia 2012

ROZDZIAŁ 22, Agata Carter

Muszę przyznać iż Piotruś był niezłym przystojniakiem w dzieciństwie. Ba, co ja mówię ! Nadal jest. Mogę się założyć że w dzieciństwie wszystkie koleżanki z przeszkola na niego leciały. Blond loczki i błękitne spojrzenie.
- hej, hej. Majka, co ty tam kombinujesz ? - Nowakowski rzucił się na mnie i wyrwał mi album.
- Ja sobie tylko oglądam zdjęcia - uśmiechnęłam się i podniosłam ręce do góry na znak poddania się
- przystojny byłem. Co nie ? - wyszczerzył się jak głupi do sera
- nadal jesteś - westchnęłam jak najciszej aby tego nie usłyszał.
- miło, że tak uważasz - ech, więc jednak słyszał . - zbierajmy się. Gdzie to spotkanie?
- na królewskiej w "Beście".
- więc pojedziemy samochodem.
Tak jak powiedział, tak zrobiliśmy. Piętnaście minut później byliśmy już pod restauracją. Zajęliśmy jedno z ostatnich miejsc parkingowych. Gdy tylko wysiedliśmy z samochodu ujrzeliśmy Agatę. Siedziała przy stoliku przy oknie i powoli sączyła swój gorący napój. Weszliśmy do restauracji i zajęliśmy ławkę na przeciwko niej. Od razu podszedł do nas kelner. Zamówiliśmy małe czarne.
- nie wiedziałam, że pijesz kawę - zagaiła moja rodzicielka
- wielu rzeczy o mnie nie wiesz - burknęłam i zamoczyłam usta w czarnym napoju.
- Majka. Wysłuchaj mnie - podniosłam wzrok, który natychmiast spotkał się ze spojrzeniem Agaty. Ściślnęłam dłoń Piotrka, co trochę go zdziwiło, ale już po chwili splotł nasze palce - zacznijmy od początku.
- tak będzie najlepiej - wtrąciłam.
- opuściłam was ponieważ nie chciałam was martwić... ranić..
- nie chciałaś nas ranić? - wywróciłam oczami
- Majka, daj jej skończyć - Nowakowski mocniej ścisnął moją dłoń.
- kilka tygodni przed tym jak zaś opuściłam dowiedziałam się, że jestem chora. Na raka. Nowotwór był, ciągle jest, na tyle poważny, praktycznie nieuleczalny. Lekarze dawali mi kilka tygodni, miesięcy życia. Chciałam wam tego wszystkiego oszczędzić. Wyjechałam. Najpierw do Niemiec. Dowiedziałam się, że tam mogą mi pomóc. W Berlinie poznałam Nicka. Był Amerykaninem. Z nim wyjechałam do USA. Znalazłam się w najlepszym szpitalu w Nowym Jorku. To byłam moja ostatnia nadzieja. Wpadłam w depresję. Wiedziałam, że jest ze mną źle. Ostatnie miesiące spędziłam w czterech białych szpitalnych ścianach. Gdy tylko mi się polepszyło postanowiłam was odwiedzić. Pożegnać się. Przeprosić - z jej oczu poleciały łzy. Z moich również. Nie mogłam uwierzyć w to co mówi.
- dlaczego nas opuściłaś? Przecież rodzina powinna być razem na dobre i na złe. Razem stawilibyśmy czoła chorobie. Razem, jako rodzina - położyłam swoją dłoń na jej. Wyczułam obrączkę - wyszłaś ponownie za mąż?
- tak, za Nicka. Jutro mamy samolot do Nowego Jorku. Muszę wracać do szpitala.
- jak się teraz nazywasz ? - syknęłam zabierając moją rękę.
- Carter - odpowiedziała dopijając swoją kawę.
- Agata Carter - westchnęłam.
- Maju, przepraszam. Przepraszam za wszystko co zrobiłam. Muszę już iść. Nick już czeka - wyjrzałam przez okno. Przy jednym z samochodów stał wysoki mężczyzna. Około 30 letni. Na pierwszy rzut oka wyglądał na miłego, przyjaźnie nastawionego do życia - to już chyba ostatnie nasze spotkanie.
- nie mów tak. Masz jeszcze kupę życia przed sobą. Jeszcze nie raz się zobaczymy.
- bardzo bym chciała.
Przytuliłam się do Agaty. Pierwszy raz od kilku lat poczułam że mam mamę. Piotek uścisnął jej dłoń. Po czym wszyscy opuściliśmy restaurację. Poczekaliśmy aż Nick i Agata odjechali z parkingu. Wsiadłam do samochodu i oparłam głowę o czarny blat. Rozpłakałam się. Po prostu się rozpłakałam. Nowakowski zajął swoje miejsce za kierownicą i delikatnie gładził swoją dłonią moje włosy.
- jestem z Ciebie dumny. - wyszeptał i odpalił silnik.
Podjechaliśmy pod mój dom. Zmęczona opadłam na kanapę, a zaraz za mną uczynił to siatkarz.
- ach i pamiętaj, że moja propozycja nadal się aktualna - uśmiechnął się i złapał moją dłoń - więc, co ty na to ?
- a odstawisz mnie całą i zdrową do domu ? - zapytałam szczerząc zęby
- oczywiście. Wolisz jechał w nocy czy w dzień?
- to już zależy od Ciebie - westchnęłam i poszłam do kuchni po coś do picia.
- więc wyjedziemy w niedzielę rano. Pasuje ci to?
Pokiwałam twierdząco głową. Postanowiliśmy wybrać się za spacer. Gdy wyszliśmy z domu trafiliśmy na Łukasza, który akurat postanowił mnie odwiedzić. Poszliśmy w stronę parku. Usiadłam na oparciu jednej z ławek. Wiem, że to trochę niebezpieczene. Ale co tam. Młoda jestem. Piotrek usiadł z jednej strony a Łukasz z drugiej.
- Łuki, co jest? Jesteś taki jakiś nieobecny - zauważył Nowakowski
- wyobraźcie sobie, że reszta się do mnie nie odzywa, a Kinga nie chce mnie znać. Rozumiecie to?
- ja nie wiem co się z nimi dzieje - westchnęłam.
- wcześniej byli inni - dodał Wilczyński
- nie martw się młody masz nas - Piter poklepał go po ramieniu przy okazji szturchając mnie. Zachwiałam się i prawie wylądowałam na ziemi, jednak w ostatniej chwili Nowakowski złapał mnie.
- dzięki - mruknęłam i grzecznie tak jak należy usiadłam między chłopakami na ławce. Chwilę później wszyscy śmialiśmy się w niebogłosy.
- sieroto ty - zaśmiał się nagle pojawiający się Mateusz.
- Brutusie i ty przeciwko mnie? - założyłam ręce na klatce piersiowej i spiorunowałam Mata wzrokiem - a tak właściwie to co ty tutaj robisz?
- stoję - pokazał mi język
- to to ja widzę - wywróciłam oczami
- mam propozycje nie do odrzucenia. Idziemy dzisiaj za imprezę do "siódemki". Nie słyszę sprzeciwów.
Całej naszej trójce pomysł bardzo się spodobał. W drodze powrotnej zachaczyliśmy o Mc Donald'a.
- sportowcy - westchnęłam - czy wy nie powinniście mieć jakiejś specjalnej diety? A w szczególności ty wielka gwiazdo polskiej siatkówki?
Piotrek machnął tylko ręką i zrobił do pochłania piątego już Mc Chicken'a. Zaprzetałam wiercenia tego tematu i dopiłam swoją Pepsi. W wyśmienitych humorach rozeszliśmy się do domów. Czas przygotować się na tą wspaniałą imprezę w "Siódemce".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz