niedziela, 16 lutego 2014
Gorąca prośnba!
środa, 12 czerwca 2013
To już jest koniec...
Każdy popełnia błędy. Nie ma ludzi idealnych, dlatego powinniśmy nauczyć się wybaczać. Nigdy nie możemy być pewni, że nasze decyzję są najlepsze, bo zawsze jest też druga strona medalu.
Staliśmy na przeciwko siebie głęboko patrząc sobie w oczy. Dokładnie tak jak kilka lat temu padał deszcz. Ale i tym razem nie mieliśmy z nim problemów. Dziś najważniejszy dzień naszego związku, jego upieczętowanie.
- Piotrek! Debilu ! - krzyknęłam gdy Nowakowski wziął mnie na ręce i wyniósł z Kościoła. Dało się usłyszeć jedynie głośny śmiech księdza i jego szczerze "Szczęść Boże".
Tak, to właśnie dziś powiedzieliśmy sobie to sakramentalne tak. Najważniejsze tak naszego życia.
Na dworze czekała już cała reprezentacja i nasze rodziny. Niemiłosiernie przemoknięci wsiedliśmy do samochodu aby udać się do wynajętego lokalu.
- mógłby pan pojechać na plaże? Tak na chwilkę - poprosił Piotrek.
Kierowca zgodził się bez wahania, bo przecież parze młodej nie wypada odmówić.
- pamiętasz ten dzień? - zagaił Nowakowski pomagając mi wysiąść z auta.
Uśmiechnęłam się do niego, po czym stanęliśmy niemal w tym samym miejscu co dwa lata temu.
W tamten deszczowy dzień, w który to postanowiliśmy udać się na spacer. Doskonale pamiętam szalejący wtedy wiatr, deszcz, a wręcz ulewę i fale, które cały czas wkraczały na plaże. Doskonale pamiętam jak nagle się zatrzymał i uklęknął przede mną. Morska woda zalała jego nogi, a mimo to dalej trwał w takiej pozycji. Doskonale pamiętam gdy drżącym głosem pytał czy zostanę jego żoną. Miałam łzy w oczach a w gardle sucho niczym na pustyni. Nie mogłam wydobyć z siebie ani jednego słowa. Patrzył na mnie przerażony bojąc się, że go odrzucę. Gdybym to zrobiła zrezygnowałabym z naszej miłości, z najważniejszego mężczyzny w moim życiu. A tego zrobić nie mogłam. Uklękłam na przeciwko niego. Zimne jak lód dłonie położyłam na jego policzkach. Lodowaty Bałtyk uderzył falą w moje nogi. Ale to było nieistotne. Istotny był w tej chwili jedynie Piotrek.
- to był najwspanialszy dzień w moim życiu - wyszeptałam patrząc na szalejący na morzu sztorm.
- kiedyś przyprowadzę tu nasze dzieci - westchnął mój mąż. Mój mąż, jakie to piękne miano.
Wróciliśmy do samochodu i dołączyliśmy do zniecierpliwionych gości.
Krzyk. Jedynie to było teraz słychać. Na dodatek był to mój krzyk. Wrzeszczałam jak opętana, a dziecko jak na złość nie chciało opuścić mojego ciała. Piotr już dawno siedział na korytarzu z proszkami uspokajającymi. Wzorowy mężczyzna, zemdlał przy pierwszym parciu. A tak zapewniał, że cały czas będzie przy mnie.. męskie obietnice są nic nie warte, a w szczególności te dotyczące ciąży i porodu.
- no pani Maju ostatni raz - pocieszała mnie lekarka.
Miała rację. Już po chwili całe pomieszczenie przeszedł płaczliwy skrzek mojej córki.
- Amelka.. - Piotrek wpadł do sali i z uśmiechem na ustach podszedł do pielęgniarki trzymającej nasze dziecko.
Amelia Nowakowska urodziła się 25 czerwca 2017 roku w jednym z włoskich szpitali. Pit od roku jest środkowym Cucine Lube
Banca Marche Macerata. I sprawuje się wyśmienicie.
Nigdy nie pomyślałabym, że przeprowadzka i zostawienie wspaniałych przyjaciół zaowocuje jedną z najpiękniejszych miłości świata. Nawet przez myśl nie przeszło mi, że mogłabym spotkać tego Piotra Nowakowskiego, a co dopiero o przyjaźni, związku i małżeństwie. A jednak życie potrafi spłatać nam figle. Jednakże to my, ludzie, sami musimy pokonywać wszystkie trudności. Zawsze łatwiej robić to we dwoje.
Kto by pomyślał, że ja wówczas osiemnastoletnia postrzelona Majka będę w przyszłości gotować, sprzątać i rodzić dzieci najlepszemu polskiemu środkowemu.
Chciałoby się rzec WELCOME TO MY SILLY LIFE, kochani.
Dziękuje wszystkim, którzy byli ze mną przez te kilka miesięcy opowieści o Majce i Picie. Niestety (a może i stety) to już koniec.
Widzimy się na innych blogach więc nie mówię wam do widzenia, raczej do zobaczenia :)
czwartek, 6 czerwca 2013
ROZDZIAŁ 60, Maju już wróciłem.
Przemoczeni weszliśmy do domu. Od razu poszłam się przebrać, a Piotrkowi dałam jedną z koszulek, którą kiedyś pożyczyłam na wieczne nie oddanie oraz jakieś spodnie dresowe, które kiedyś zostawił. Miał szczęście, inaczej chodził by w mokrym lub prezentował swoją wyżeźbioną klate i wysportowane nogi.
Z kubkami ciepłej herbaty usiedliśmy na kanapie. Przez chwilę milczeliśmy, nie wiedząc od czego zacząć rozmowę. Musieliśmy sobie sporo wyjaśnić, jednakże żadne z nas nie chciało lub nie wiedziało co powiedzieć.
Zdenerwowana ciszą podjęłam radykalne rozwiązania. Chwyciłam za pilot i włączyłam telewizor. Cudownie. Trafiłam na powtórkę finałowego meczu Polska-USA. Przypadek?
Pogoda za oknem nie rozpieszczała. Ulewa wezbrała na sile, tak, że za oknem nie było widać niczego oprócz ściany deszczu. Więc został nam tylko dom, kanapa i telewizor.
- dlaczego nic nie mówisz ? - Piter szturchnął mnie łokciem na tyle mocno, że prawie straciłam równowagę.
- a co mam mówić? - mruknęłam mieszać go spojrzeniem. Igrasz z ogniem, panie Nowakowski.
- cokolwiek - wzruszył ramionami przybliżając się do mnie.
- cokolwiek - powtórzyłam uśmiechając się.
Kiwnął tylko z politowaniem głową, a jego ręką szybko oplotła mnie w pasie.
- to był fajny mecz - oznajmił środkowy gdy rozpoczął się drugi set.
Oczywiście nie obyło się bez komentowania: tu za wysoko, tu znów za nisko, o! A tutaj Igła nie podszedł za blok...
- Piotrek nie dajesz mi oglądać - trzepnęłam go w ramie.
- nie nadaje się na komentatora? - zrobił minę podobną do tej które robią małe dzieci, gdy mają zamiar się rozpłakać. Doprawdy wzruszający widok.
- nie nadajesz - założyłam ręce na klatce piersiowej i czekałam na reakcje siatkarza.
I zaczęło się. Jego dłonie wodziły po całym moim ciele łaskotając mnie, a palce wbijały między żebra. Zaczęłam piszczeć, krzyczeć i kopać, ale to nie zdawało rezultatu.
- Heksa! Na pomoc - ledwie co udało mi się zagwizdać na psa.
Błyskawicznie pojawiła się obok nas. Dałam jej dyskretny znak, a już po chwili Heksa leżała na plecach Nowakowskiego. Pod wpływem pazurów, które wbiła w jego plecy, Piotrek uciekł z kanapy wyswobodzając mnie spod swego ciężaru.
- i ty przeciwko mnie? - zwrócił się do Heksy - a my się jeszcze policzymy - pogroził w moją stronę palcem.
- czekam.
Długo czekać jednak nie musiałam. Wysoki jak brzoza (Głupi jak koza) Nowakowski jednym ruchem przerzucił mnie sobie przez ramie i niczym kilo cukru wniósł na piętro. Drogi do mojego pokoju nie zapomniał, więc szybko się tam znaleźliśmy.
"Wisiał" kilka centymetrów nade mną, a jego oczy niemal wierciły dziury w moich. Serce zaczęło mi mocniej bić gdy jego twarz jeszcze bardziej zbliżała się do mojej. Całował inaczej. Całował jakby zaraz miał odejść. A przecież jeszcze zostaje..
- chce żeby było jak dawniej - wyszeptał kładąc się obok mnie.
Chwycił mnie za dłoń i splotł nasze palce. Trwaliśmy w ciszy. Znowu. Tylko ta cisza była inna. Magiczna. Przepełniona miłością.
- Maju już wróciłem - do pokoju wparował tata przerywając nam naszą chwilę zadumy.
Spojrzał na nas trochę krzywym okiem, ale chwilę później wychodził już z pokoju, dziękując Bogu, że nie będę już chodzić nieobecna i smutna. Dobrze, że nie wspomniał o nocnych maratonach płakania.
- chodźmy na spacer - zajęczał Piotrek.
- w ten deszcz? - uniosłam się na łokciach i wyjrzałam za okno. Pogoda dalej nie rozpieszczała.
- no a czemu nie?
Jego wspaniałe pomysły doprowadzą mnie do jakiś choróbstw. Później będzie narzekał, że kicham, smarkam i mam gorączkę.
Ale przecież nic nie zastąpi romantycznego spaceru w deszczu, przypieczętowany pocałunkiem nad brzegiem Bałtyku. Powiecie, że jak w bajce.. i macie rację. Bo to jest moje pokręcone życie, moja własna bajka, w której to ja jestem najwspanialszą księżniczką, a Piotr moim mega przystojnym księciem. I niech tak zostanie. Amen.
piątek, 31 maja 2013
ROZDZIAŁ 59, wyjdź.
Przez następne dziesięć minut po domu roznosił się tylko odgłos uderzania pięścią o dębowe drzwi i jego głos powtarzający jak w amoku prośbę o rozmowę.
Postanowiłam nie zwracać na niego większej uwagi. On olewał mnie przez cały tydzień to dlaczego ja nie mogę postąpić tak samo. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, panie Piotrze.
Z lodówki wyjęłam schłodzony sok i wyszłam na taras. Heksa od razu pobiegła na drugi koniec ogrodu i jak wariat, a raczej wariatka biegała dookoła małych drzew owocowych. Usiadłam na drewnianym leżaku, po czym spojrzałam na zachmurzone niebo. Nie obejdzie się bez burzy dzisiejszego popołudnia. Chcąc złapać ostatnie promienie słońca, które jeszcze przebijało się przez ciemne chmury wystawiłam leżak spod balkonu. Przymknęłam oczy i cieszyłam się tym przyjemnym ciepłem. Nie mam pojęcia czy Piotr dalej dobija się do drzwi. Serce chce aby tak było, rozum preferuje inne rozwiązanie.
- Majka, proszę Cię porozmawiajmy.
Nie wiem jakim cudem Nowakowski znalazł się przy mnie. Uklękł przy leżaku i złapał moją dłoń.
- skąd się tu wziąłeś? Przecież wszystko było zamknięte - starałam się unikać jego wzroku. Starałam się być obojętną, a jednocześnie znów tak bardzo chciałam wtulić się w jego ramiona.
- kiedyś nauczyłem Heksę otwierać furtkę, tak na wszelki wypadek. Ale nie jestem tutaj aby gadać o tresurze psów.
- nie potrzebnie przyjeżdżałeś - fuknęłam zabierając swoją dłoń z jego uścisku.
- chce wszystko wyjaśnić.
- i co? Powiesz mi, że zgubiłeś telefon i dlatego nie mogłeś zadzwonić? Daruj sobie takie bajeczki...
- Majka proszę Cię posłuchaj mnie - przerwał mi. Nie widząc mojej reakcji kontynuował - wiesz jak się poczułem gdy powiedziałaś, że nie oglądałaś finału? Wybrałaś Kubę, nie zważając na to, że właśnie gram swój najważniejszy mecz.
Nie mogłam uwierzyć w to co mówi. Miał rację. Wybrałam Kubę. Ale tylko dlatego, że mimo wszystko jest moim przyjacielem. A wtedy, leżąc w tym szpitalu, na prawdę mnie potrzebował.
- zachowujesz się jak skończony idiota. Zakochana w sobie gwiazdeczka siatkówki - wygarnęłam mu. Czułam jak łzy cisną mi się do oczu.
- masz rację. Jestem największym palantem na świecie, ale Cię kocham i nie potrafię bez Ciebie żyć. Myślałem, że mnie wystawiłaś i poleciałaś do Kuby.
- Kuba był w szpitalu. Miał wypadek. Dlaczego nie zadzwoniłeś?
- myślałem, że nie chcesz. Bałem się naszej konfrontacji.
- Piotrek, proszę Cię wyjdź.
Odwróciłam głowę w drugą strone, a po moich policzkach popłynęły łzy.
Słyszałam jak się podnosi i odchodzi. Słyszałam jak Heksa biegnie za nim wesoło szczekając.
Słone krople mieszały się z tymi deszczowymi. Pogoda idealnie dopasowała się do wydarzeń dzisiejszego dnia. Odwróciłam się i spojrzałam na przechodzącego przez furtkę Piotra.
Więc to tak kończy się coś wspaniałego.
Więc to tak kończy się najpiękniejszy rozdział mojego życia.
Więc to już koniec.
Deszcz się nasilił i z małego kapuśniaczka zrobiła się wielka ulewa z piorunami, błyskawicami i grzmotami. Nie lubie burzy. Wstałam aby udać się z powrotem do domu i zamknąć się w bezpiecznych czterech ścianach mojego pokoju, aby tam w samotności rozpamiętywać to co się już zakończyło.
- ja tak nie mogę - dobiegł mnie jego cichy głos.
Obrócił się i podbiegł w moją stronę błyskawicznie napierając swoimi wargami na moje.
Deszcz już kompletnie przemoczył nasze ubrania, a włosy przykleiły się do mojej twarzy.
- nie mogę odejść. Nie potrafię. - wyszeptał przyciągając moje ciało do swojej klatki piersiowej.
Przyległam do jego mokrej koszulki.
Nie mogę wypuścić szczęścia ze swoich rąk. Nie mogę kazać mu odejść.
- przepraszam Cię za wszystko. Obiecuje, że to się już nigdy nie powtórzy. Cholernie Cię kocham, Majka.
Przez ten niefortunny tydzień doszłam do wniosku, że tego właśnie mi brakowało; zapachu jego ulubionych perfum, ciepła, które dają jego ramiona, oraz tego pewnego i szczerzego : kocham Cię Majka.
niedziela, 26 maja 2013
ROZDZIAŁ 58, oj Majtek, Majtek
Piotr nie zadzwonił. Nie napisał. Nie puścił sygnału. Po dwóch dniach przełamałam się i nacisnęłam zieloną słuchawkę umiejscowioną tuż obok jego nazwiska.
A teraz zagadka dla Was. Odebrał? Czy może odrzucił połączenie?
Tak bardzo chciałam usłyszeć jego głos, dźwięczny śmiech. Oddałabym wszystko aby odebrał. Już nie chce aby przyjeżdżał, chce tylko z nim porozmawiać.
Czekałam. Pierwszy sygnał. Drugi. Trzech. I bum. Poczta głosowa..
Tu Piotr Nowakowski. Nie mogę teraz odebrać. Zostaw wiadomość po sygnale.
Dostałam to chciałam. Chciałam usłyszeć jego głos? A proszę bardzo masz Majeczko nagranie, następnym razem dokładniej określ swoją prośbę. Nagrywał to powiadomienie ze mną. Doskonale pamiętam jak wtedy go rozśmieszałam. Musiał kilka razy wypowiadać formułkę od nowa, za każdym razem próbował zachować powagę. Robił przy tym taką fajną minę.
Ściągnęłam z szafki jeden z wielu obszernych albumów. Przejechałam palcem po wypukłych literkach. Ile ja się natrudziłam aby przykleić te kolorowe diamenciki tworzące napis - Piotrek. Cała nasza historia. Całe kilka tygodni spędzonych razem. Bez zawahania mogę powiedzieć, że chwilę spędzone razem z Nim były najpiękniejszymi w całym moim życiu.
Może Kuba miał rację? Może jestem tylko małolatą, gówniarą, która myślała, że taki ktoś jak Nowakowski, mógłby się we mnie zakochać, mógłby spędzić ze mną resztę życia. Ze mną. Z Majką Rej. Osiemnastoletnią, drobną blondynką. Boże, jaka ja byłam głupia.
- ej nie płacz.
Na te słowa aż podskoczyłam. Przez to całe zamyślenie nawet nie zwróciłam uwagi na łzy spływające po moich policzkach, więc nie dziwmy się, że nie usłyszałam jak do pokoju wszedł Mateusz. Przysunęłam się do niego, a głowę oparłam na jego klatce piersiowej.
- nie wiem co zrobiłam źle - wyszeptałam rozcierając po całej twarzy tusz do rzęs.
- oj Majtek, Majtek. Mówię Ci, że wszystko się ułoży - założył mi kosmyk blond włosów za ucho po czym przeczochrał grzywkę - a jak nie to obiecuje Ci, że on już nigdy piłki nie odbije.
Minął już tydzień. Siedem najcięższych dla mnie dni. Piotra widziałam jedynie w telewizji kiedy to transmitowali spotkanie z kibicami na warszawskim lotnisku. Wyłączyłam magiczne pudło gdy tylko na ekranie pojawiła się jego twarz, a pilot do dzisiaj nie pozbierał się po zderzeniu z podłogą.
Mateusz z Łukaszem próbowali jakoś poprawić mi humor. Wyciągali do kina, na plaże, czy do naszej ulubionej włoskiej knajpki. Jednakże żadne z tych wyjść nie pozwoliło zapomnieć mi o Nowakowskim. Nocami płakałam. Czułam że to już koniec, choć on nie powiedział mi tego dosłownie. Obraził się o to, że nie oglądałam finałowego meczu? Przecież to niedorzeczne!
W domu zostałam sama. Tata z Joanną byli w kancelarii, a Mati.. ach ten Mati. Wyobraźcię sobie, że pojechał do mojej Katarzynki. Nie chciałam psuć im romantycznego spotkania, więc zostałam w Gdańsku, uprzednio informując Mateusza gdzie znajduje się nasze stare mieszkanie.
Dzień jak również te wcześniejsze i te, które miały dopiero nastąpić, zamierzałam spędzić przed telewizorem. Rozłożyłam się na kanapie z miską płatków kukurydzianych, które idealnie zastępowały mi czipsy. Chwilę później na kanapie swoje miejsce znalazła również Heksa. Znalazłam na jednym z filmowych kanałów jakiś dramat i tępo wpatrując się w ekran telewizora, jak robot pochłaniałam moją przekąskę.
W ogóle nie skupiłam się na fabule filmu. Normalnie za pewne płakałabym już jak bóbr teraz nawet najckliwsza śmierć głównego bohatera nie wywiera na mnie wrażenia. Znudzona wręcz usnęłam.
Ocknęłam się słysząc dzwonek do drzwi. Heksa jako pierwsza zerwała się na równe nogi i głośno szczekając pobiegła w stronę dochodzących odgłosów. Leniwie odłożyłam miskę na stolik i poszłam za psem.
Z impetem otwarłam drzwi, które po chwili również z niemałym hukiem zamknęłam.
Przyszedł. Po tygodniu wreszcie dane mi było go zobaczyć. Nie mówcie mi teraz, że głupio postąpiłam zamykając mu drzwi przed nosem. Bo sama wiem, że to nie było zbyt mądre posunięcie.
wtorek, 21 maja 2013
ROZDZIAŁ 57, zadufana w sobie gwaizdeczka
Dzień po pamiętnym finale spędziłam z telefonem w ręku. Nie ważne czy brałam wtedy prysznic, czy byłam z Heksą na spacerze, telefon zawsze miałam niczym na wyciągnięcie ręki.
Ale nawet to nie pomogło. Ciągle nie było odzewu z Jego strony. Tłumaczyłam to sobie zmęczeniem po wczorajszym meczu i kacem po pomeczowej imprezie, która oczywiście za pewne się odbyła.
Pewnie zastanawiacie się czemu ja nie zadzwoniłam do niego pierwsza. Może dlatego, że bałam się... cholernie bałam się, że nie odbierze.
Zaraz po śniadaniu zapakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do torebki i autobusem pojechałam do szpitala. Dziś mogłam już odwiedzić Kubę, więc za zgodę lekarza prowadzącego weszłam do sali, po której już krzątała się jego mama. Uśmiechnęłam się do niej życzliwie i zajęłam krzesełko przy łóżku przyjaciela.
- nieźle się urządziłeś - zażartowałam.
- ma się to powodzenie - przeczesał dłonią swoje bujne włosy, jednak po chwili cicho syknął z bólu - a tak w ogóle miło, że przyszłaś.
- jakbym mogła nie odwiedzić kumpla w szpitalu? Nie mogę przegapić okazji na porobienie sobie z niego żartów - zaśmiałam się, co zaraz po mnie uczyniła również pani Alicja.
- ostatnio zrobiłaś się strasznie zabawna Majeczko - westchnął.
Pani Ala oznajmiła nam, ze wychodzi na chwilę do szpitalnego baru po coś do picia.
- widzę, że coś Cię gnębi .. - zaczął Kuba, gdy upewnił się, że jego mama jest już poza zasięgiem słuchu i widoku.
W sumie trudno było tego nie zauważyć. Nie wyglądałam najlepiej. W każdej mojej myśli pojawiał się Piotrek, a po głowie chodziło multum pytań; co robi? gdzie jest? z kim rozmawia? jak się czuję? dlaczego nie dzwoni? dlaczego nie daje znaku życia? co się stało?
Nie mogłam usiedzieć w miejscu i niemal co chwilę zerkałam na ekran telefonu. Kilkakrotnie sprawdzałam czy mam włączone dźwięki, setki razy wyłączałam i włączałam telefon.
- przecież wiem, że nie jest Okej - Kuba delikatnie podniósł się i oparł plecy na białej, szpitalnej poduszce.
- jest na pewno lepiej niż u Ciebie - znów próbowałam wysilić się na optymistyczny ton choć w głębi duszy rozrywało mnie na malutkie kawałeczki.
I pomyśleć, że to wszystko przez brak jakiegokolwiek odzewu od faceta, który niedawno zdobył złoto Ligii Światowej. Niedorzeczne? A jednak.
- no Majek, nie daj się prosić - nalegał.
- Piotrek do wczoraj się nie odezwał - niby nie pozorne zdanie, niby kilka wyrazów, a z jaką trudnością przeszły mi przez gardło - zadzwonił wczoraj. Po meczu. Powiedziałam mu, że niestety nie oglądałam, bo byłam u Ciebie w szpitalu. A on tak po prostu się rozłączył.
Z ledwością powstrzymałam się od wybuchu płaczu. Chciałam okazać przed Kubą, że potrafię być twarda, że nie jestem jakąś tam zwykłą dziewczyną, która nie potrafi poradzić sobie z najbanalniejszymi problemami. W życiu trzeba być twardym, nie miękkim.
- a czego się po nim spodziewałaś? Kolejna zadufana w sobie gwiazdeczka. Zdobył złoto, czyli ma wszystko. Nie potrzebuje uganiać się za jakąś małolatą - wygarnął mi.
To było jak cios poniżej pasa. Gdyby teraz nie leżał w szpitalu częściowo zagipsowany, na pewno oberwałby siarczystego liścia. Ale ktoś kiedyś powiedział, że nie leży się kopiącego, czy coś w tym stylu, więc będę trzymać się tej tezy.
- nie znasz go ! - krzyknęłam, co spowodowało mały bulwers jednej z pań pielęgniarek, które akurat przechodziły korytarzem.
- a ty go niby znasz ? masz pewność, że nie obraca właśnie jakieś panienki? Nie masz. Nie odezwał się do Ciebie od wczoraj. Sama wiesz, że to nie wróży nic dobrego.
- nie zamierzam tego słuchać - gwałtownie podniosłam się z krzesełka - życzę szybkiego powrotu do zdrowia - rzuciłam na odchodnym.
Na korytarzu minęłam się z panią Alą. Kobieta była lekko zawiedziona, że już wychodzę, ale zmyśliłam na poczekaniu, że śpieszę się do domu.
Wsiadłam do autobusu i włożyłam do uszu słuchawki. Muzyka na prawdę potrafi uspokoić człowieka.
Zaraz po tym jak wysiadłam na przystanku rozdzwonił się mój telefon. Nie patrząc nawet na to kto dzwoni odebrałam. Tak bardzo chciałam, żeby moim rozmówcą okazał się Piotr.
środa, 15 maja 2013
ROZDZIAŁ 56, musiałam jechać.
- co się w ogóle stało ? - zapytałam siadając koło Łukasza.
- miał wypadek na motorze - odpowiedział nawet nie podnosząc głowy, którą trzymał w swoich dłoniach - a najgorsze jest to, że to była nasza wina, moja wina.
- jak to ? - wtrąciłam niepewnie, kładąc swoją dłoń na ramieniu Wilczyńskiego.
- założyliśmy się. On miał wyciągnąć ile się da na prostej. Zarzuciło motorem i wpadł na drzewo. Od razu zadzwoniliśmy po pogotowie... To moja wina, moja wina - dodał po chwili już półszeptem .
Objęłam go mocno i przez chwilę trwaliśmy w milczeniu. Na całym oddziale panowała cisza jak makiem zasiał.Wszyscy ożywili się dopiero, gdy jeden z lekarzy opuścił salę Kuby. Po chwili jednak w raz z rodzicami zniknął za drzwiami pokoju lekarskiego.
I znów wszyscy w napięciu oczekiwali wiadomości o stanie naszego przyjaciela. Mijały sekundy i minuty, a drzwi gabinetu ani drgnęły.
Państwo Miroń siedzieli już razem z lekarzem od dobrych trzydziestu paru minut. W tym czasie szpital nawiedziło dwóch policjantów, którzy przyszli spytać się o stan pacjenta. Chłopaki złożyli dodatkowe wyjaśnienia.
- masz - Matt podał mi papierowy kubek wypełniony gorącym, parującym czarnym napojem.
- dzięki - odparłam - jak tam mecz?
- na razie nasi wygrywają - uśmiechnął się i zajął miejsce obok mnie.
- wygrają - zacisnęłam mocno kciuki.
Na szczęście chwilę później z lekarskiego wyszli rodzice Kuby oraz doktor prowadzący. W jednej chwili obstąpiliśmy Mironiów i z niecierpliwością wypisaną na twarzy oczekiwaliśmy wiadomości o stanie zdrowia ich syna.
- wszystko będzie dobrze - wyszeptała pani Alicja i ponownie dzisiejszego dnia jej oczy zaszkliły się łzami.
- złamana ręka i noga, Kuba miał na prawdę dużo szczęścia - dorzucił pan Staszek i mocniej objął swoją żonę.
Nie wiem czy to dobrze, ale odetchnęłam z ulgą. Tak jakby wielki kamień spadł mi z serca.
- teraz już wszystko będzie dobrze - przytuliłam Łukasza,
W uścisku trwalibyśmy za pewne jeszcze dłużej gdyby nie rozdzwonił się mój telefon. Na wyświetlaczu pojawiła się rozpromieniona twarz Nowakowskiego, więc bez wahania odebrałam połączenie.
~ wygraliśmy !! - oznajmił na tyle głośno, że musiałam odsunąć telefon od ucha na dobre kilkanaście centymetrów.
~gratuluje - uśmiechnęłam się sama do siebie.
~oglądałaś ? - dopytywał.
~niestety nie - odparłam z widoczną skruchą w głosie - Kuba jest w szpitalu, musiałam jechać.
~Kuba, powiadasz ? - zapytał upewniając się.
~tak. Miał wypadek - spojrzałam na przeszklone drzwi za którymi leżał Miroń i mocniej zacisnęłam dłoń na telefonie.
Ku mojemu zaskoczeniu nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. No może po za długim dźwiękiem oznajmiającym, że rozmówca zakończył połączenie. Nie ukrywam, że bardzo mnie to zdziwiło, bo Piotrek nigdy bez uprzedzenia nie kończył naszej rozmowy.
Może szedł na dekoracje - tłumaczyłam sobie, próbując dodzwonić się do Nowakowskiego. Niestety bez żadnego rezultatu.A może z jednym - bateria rozładowana.
Do domu wróciliśmy dość późno. Gdy tylko przekroczyłam próg swojego pokoju rzuciłam się na jedną z biurkowych szuflad. Wygrzebałam spod sterty papierów ładowarkę i podłączyłam do gniazdka mój telefon.
I wtedy zrozumiałam, że coś jest nie tak.